sobota, 28 czerwca 2014

Artykuł pt: "W drodze do siebie". Część I. Rozmowy z Przyjacielem. List pierwszy: "prawda o mnie"

Jakiś czas temu poznałam wspaniałą osobę: Agę Czech. Artystka, kobieta wielce kreatywna i ciepła. Rozmowy z nią wnosiły (i wnoszą nadal) światło, inspirację, głębsze zrozumienie. Zaproponowała wykreowanie czegoś wspólnego, a ja przyjęłam z radością! Tak oto powstał artykuł, który dotyka pewnych rozdziałów, będących częścią księgi życia każdego z nas. Artykuł jest formą przewodnika ze wskazówkami oraz praktycznymi ćwiczeniami. Zostanie zaprezentowany cyklicznie, w kilku częściach.

Jak być szczęśliwym? Czy wiedzie ku temu jakaś droga? Co można zrobić, by tam dojść? Ścieżka rozwoju każdego człowieka jest inna. Preferujemy inne metody i narzędzia rozwojowe, innych nauczycieli, książki, warsztaty. Jednak po głębszym przeanalizowaniu tego tematu można rzec, że jest wiele wspólnych mianowników w drodze do lepszego poznania siebie.

Wędrówka ta często ma swój start w trudnych przeżyciach. Coś pęka, coś się zmienia, a my stoimy w bezruchu pośród karuzeli życia. Czy to spotyka tylko mnie, mnie, mnie, mnie, mnie? Ile razy zadawałeś sobie to pytanie? Jak podnieść się i co robić dalej?

Zaproszeniem do artykułu jest tekst pt.: "Rozmowy z Przyjacielem", list pierwszy "prawda o mnie". Od tego doświadczenia rozpoczynamy naszą eskapadę.

Życzę inspirującej lektury.


ROZMOWY Z PRZYJACIELEM
LIST PIERWSZY
Aga Czech
PRAWDA O MNIE

Z góry dziękuję Ci za zrozumienie, szeroki zakres tolerancji oraz za Twoją cierpliwość. Będę teraz z Tobą absolutnie szczera. Ostatnie miesiące nie były łatwymi i funkcjonuję nie najlepiej. Mój stan psychiczny i wewnętrzna integralność są w rozsypce. Walczę jak mogę. Walczę już bardzo długo w tej bitwie o samą siebie.

Dzień po dniu zmuszam się do aktywności fizycznej, zdrowego odżywiania, medytacji, afirmacji, pozytywnego myślenia, kultywowania wdzięczności. Robię to, gdyż głęboko w sercu wiem, że to jest to co mnie jeszcze trzyma przy życiu, nie daje mi zwariować, czy też pogrążyć się całkowicie w otchłani negatywizmu... A co tak naprawdę mam ochotę robić? Najchętniej leżałabym w łóżku z kołtunem na głowie, z kieliszkiem wina w ręku,  obłożona ciastkami i paliła papierosy. Czy to obłuda? Czy jakiś wewnętrzny dysonans? Z jednej strony promuję "POZYTYWNE MYŚLENIE", a z drugiej strony najwyraźniej sama mam problemy, aby się na tym „High Flying Disc” utrzymać.

To nie komfortowe uczucie być w wewnętrznym rozdarciu. Z jednej strony wygłaszam mądrości, głoszę optymistyczne kazania, a z drugiej sama za tym nie nadążam. Chwilami zamieram w bezruchu, przytłoczona czymś co wydaje się mnie przerastać. Momentami mam dość samej siebie i sytuacji w jakiej chronicznie tkwię, powtarzając nieudolnie te same schematy, jakbym była zaklęta.

Myśli… Myśli przychodzą ZAWSZE… Normalnie spokoju człowiek nie ma; ani wytchnienia żadnego, ani chwili pustki, takiego „bez-myśl-stanu”. Nie zawsze są te myśli myślami pięknymi. Często myśli bywają smutne, przepełnione żalem, smutkiem, rozczarowaniem. A czasem nawet nachodzą umysł myśli czarne, ciężkie i demoniczne... Okropne, przerażające uczucie. Nie dziwię się wcale, że czasem ludzie zatracają się w tym wszystkim i odbierają sobie życie...

Czy Ty też kiedykolwiek takie miewasz „podszepty”? Czy kiedyś ten „szpetny głos” podszeptywał Ci pomysły destrukcyjne? Czy kiedykolwiek ułamek chwili zawiódł Cię na most, na balkon, do otwartego na oścież okna,, a Ty z następnym swym wdechem zamiast poczuć powiew wolności we włosach, raczej pozwoliłeś następnemu oddechowi by Cię powstrzymał? Czy Tobie też kiedykolwiek ugięły się kolana, a upadek uwolnił strumień palących łez? Czy dla Ciebie też kiedykolwiek zwleczenie się z łóżka, wzięcie prysznica i pójście do pracy było wyczynem ponad ludzkie możliwości? Czy Ciebie też kiedykolwiek opadły wszystkie siły? Czy Ty też kiedykolwiek poddałeś się przeświadczeniu o własnej klęsce i niemocy? Czy kiedykolwiek chciałeś zniknąć?

Ja tak. Bezruch, stagnacja, bezradność, bezsilność zawładnęły mym istnieniem. Nie pierwszy raz. Czy będą kolejne? Tego nie wiem. Uratowała mnie cisza i katatoniczna przypadłość obserwowania detali. Niczego nie słuchałam, żadnej muzyki. Nic nie czytałam, żadnych mądrych tekstów. Nie rozmawiałam za wiele. Nie wsłuchiwałam się w głosy innych. Nie analizowałam porad. Nie układałam planów strategicznych. Nie zmuszałam się do czynów, które mnie przerastały. Nie gotowałam. Nie sprzątałam. Nie socjalizowałam się. Byłam. Byłam tylko ja, cisza, obserwacja detali i te słone palące łzy. Przyglądałam się kwiatom, a właściwie każdemu płatkowi z osobna. Patrzyłam jak na niebie chmury tworzą się i znikają. Patrzyłam na ptaka i widziałam każde pióro z osobna. Analizowałam ilość drobniutkich kamyczków w jednej kostce chodnikowej. Zamykałam oczy i wyczuwałam podmuch wiatru rzęsami. I tak bez końca.

Przez kilka tygodni odpuściłam sobie totalnie wszystko... Moim głównym i jedynym nadrzędnym celem było PRZETRWAĆ... Cała moja wewnętrzna uwaga i resztki sił ukierunkowałam na przeanalizowanie KONTRASTU. Kontrastu pomiędzy tym kim naprawdę jestem, a kim pozwalam sobie być na co dzień oraz kontrastu pomiędzy tym gdzie teraz jestem w życiu, a gdzie chcę być, co robię a co chcę robić. Kontrast był nie do zniesienia. Dom był zasyfiony, ja połykałam bezmyślnie jedzenie, które mi nie służyło i popijałam Tequilą, zero ćwiczeń, zero pozytywnych afirmacji, zero kreatywności, zero inspiracji. Ani nic nie byłam w stanie przyjąć, ani też nic z siebie wykrzesać... Zła byłam na samą siebie niemiłosiernie... za to, że nie daje rady... To palące poczucie wstydu i niemocy jednocześnie.  Nie mogłam zrozumieć co się ze mną dzieje... Czułam się jakby ktoś mnie odłączył od prądu, a ja jechałam na rezerwie z ledwo się tlącym, prawie gasnącym światełkiem...

Z jednej strony wiedziałam, że to w co wierzę, o czym mówię, piszę, to co ten mój wewnętrzny głos każe mi głosić światu, że to JEST, ISTNIEJE, że to jest PRAWDA. Ale z drugiej strony byłam już taka zmęczona tą chronicznie beznadziejną sytuacją. Do tego zaczęły się problemy finansowe, kryzys w związku. Za dużo skumulowanego żalu, niespełnionych marzeń, uzbieranych rozczarowań. To wszystko było dodatkowym obciążającym mnie balastem. A ja tylko byłam w stanie BYĆ. Być sama dla siebie.

Tak więc czułam, że zaczynam znikać w jakiejś takiej sferze duszącej mnie ciemności. Przestrzeń ta zbudowana była z posępnych myśli, lęku, okrutnych emocji, napadów lękowych, rezygnacji i zmęczenia... Przewlekły brak snu dodatkowo odbierał mi energię, chodziłam jak „zombie”, nieprzytomna, wyczerpana, bez przyczepności do ziemi. Płakałam i BYŁAM. Musiałam pozwolić sobie na odpoczynek, zatrzymanie się, zawiśnięcie w próżni. Tylko tyle byłam w stanie ogarnąć na tamten moment. Później przyszły lepsze dni. Dzień po dniu było już coraz więcej siły, na uśmiech, na przytulanie, na rozmowy, na proste czynności, na nieskomplikowane potrawy, na spacer, na pierwsze nuty… I tak z rozpaczy, przeniosłam się na wściekłość, z wściekłości na agresję, z agresji na frustrację. Po frustracji przyszła inspiracja, po inspiracji nadzieja, a wraz z nadzieją rozpoznanie pozytywnych stron w ludziach, wydarzeniach, otoczeniu i zadowolenie z tych wszystkich dobrych aspektów. Te dwa ostatnie, o których wspomniałam - rozpoznanie i zadowolenie dały mi pełniejsze zrozumienie wartości SIEBIE, WŁASNYCH DOŚWIADCZEŃ, FENOMENU ISTNIENIA oraz CUDU ŻYCIA.

Wiesz do jakiego wniosku doszłam po tym całym doświadczeniu? Źle pojmowałam pojęcie rozwoju i wewnętrznej siły. Silny nie jest ten, który nigdy nie upada tylko ten, który po najgorszym upadku, pokiereszowany i połamany ostatkiem sił wstaje ponownie.

Wzrost duchowy czy rozwój osobisty to nie kolejne szczebelki na drabinie do sukcesu bycia „PERFECT”. Doskonalenie, ewolucja, rozwój to życie samo w sobie – to jego esencja. Życie to ekspansja we wszystkich kierunkach, na wszystkich poziomach i we wszystkich sferach oraz aspektach...

Rozwój wynikający z tego naszego ziemskiego doświadczenia nie jest i nawet nie może być jednostronny, i wyłącznie pozytywny... Nie może nawet takim być. Ta rzeczywistość tu i teraz jest dualistyczna i opiera się na odkrywaniu obu aspektów jednocześnie. Ta negatywna, czarna, niechciana strona, którą negujemy, odrzucamy, której się wstydzimy - istnieje. My na siłę uciekamy, boimy się, wypełniamy się poczuciem winy, przeraża nas nasza własna samoocena i przerasta nas nasza własna surowa samokrytyka. Chcemy być nieskazitelni i perfekcyjni i tylko takie mieć życie, przyjaciół, prace, doświadczenia... Nawet z duchowości i rozwoju robimy sobie grę z "level'ami", etapami do przejścia, komnatami do pokonania, punktami do nagromadzenia i nagrodami do zdobycia... I ten ciągły lęk o to ile jeszcze wytrwam, kiedy zdobędę wszystko, kiedy dojdę do końca, kiedy wygram, a kiedy będzie „GAME OVER”. Końca nie ma. Nie ma nigdy ostatniego level’u. Nikt nigdy nie wygra. Nikt nie może wygrać bo ta gra ciągle trwa. Jest nieskończona i wieczna.

Tyle koncentrujemy się na aspekcie zewnętrznym. Chcemy być PERFEKCYJNI na zewnątrz, a tym samym zapominamy, o dwóch najistotniejszych sprawach. Po pierwsze ten świat zewnętrzny nigdy nie będzie w 100% pozytywny i perfekcyjny, bo po prostu nie taka jest natura tego wymiaru, tu wszystko jest 50/50. A po drugie my wszyscy już jesteśmy "perfect" na poziomie niematerialnym, na poziomie „JAŹNI”. "Źródło Wszystkiego „Co Jest” jest perfekcyjne i nieograniczone, gdyż zawiera w sobie wszystko i nie ma końca. Dlatego cechą nadrzędna „Źródła” czy też „Jaźni Kolektywnej” a więc i nas samych jako elementów składowych tejże samej „Jaźni Zbiorowej” jest ekspansja we wszystkich kierunkach, na wszystkich poziomach, we wszystkich wymiarach i aspektach. Gdyby „Źródło” przestało się rozrastać nie byłoby wieczne i nieograniczone. Miałoby swój początek i koniec. To dzięki naszym różnorodnym doświadczeniom wspólnie i nieprzerwalnie się rozrastamy, wiec wraz z naszym wzrostem, rośnie też „Jaźń” i  "Źródło Wszystkiego Co Jest" a więc w tym także wszechświat.

Prawda jest taka, że to wszystko co nas spotyka, są to tylko DOŚWIADCZENIA... Nie należy ich oceniać, ani wartościować, ani hierarchizować... To one wszystkie bez wyjątku są bezcenne i wartościowe, bo napędzają Wszechświat. Ta wbudowana w nas niepochamowana chęć dążenia do doskonałości (ewolucji), nie powinna ukierunkowana być wyłącznie eksternalnie i koncentrować się wyłącznie na osiągnieciu pewnego poziomu PERFEKCYJNOŚCI. Tylko powinna ona być pragnieniem i dążeniem do EKSPANCJI nigdy się nie kończącej, nieograniczonej, i wiecznej.

Tak więc powinniśmy pozwalać sobie na doświadczanie „negatywnego kontrastu”, doceniać błędy i nawet czasowe bycie w żałosnym rozpadzie... Nie po to, aby w tym nieprzerwalnie tkwić, ale po to by móc na tym wzrastać dalej. Bycie najlepszą wersją samego siebie, nie jest bycie nieskazitelnym, tylko bycie PRAWDZIWYM.
To doświadczenie, które miałam ostatnio w swojej rzeczywistości było dziwaczne. Niewątpliwie dało mi innego rodzaju rozumienie, pełniejsze i bogatsze, bo z zupełnie innej perspektywy. To tak jakby w moim "High Flying Disc" zabrakło mocy, baterie przestały działać... i spadłam do „piekła”, i zamarłam tam w bezruchu. Początkowo myślałam, że tam utknę, zgasnę, osłabnę do reszty. Tak się jednak nie stało. Gdy pozwoliłam temu trwać i pozwoliłam sobie w tym być, współistnieć, to ten mrok się rozpłynął jak mgła. Dotarło do mnie, że nie jestem ani zła, ani dobra, tylko jestem PRZESTRZENIĄ, która trzyma w sobie te dwa aspekty. To tak jakbym była "Yin” i „Yang" i jednocześnie nie była. Jestem SFERĄ, w której oba aspekty się wydarzają i są siła napędową ekspansji.

Skąd więc był ten wstyd? Skąd przyszła ta surowa samoocena? Skąd napłynęły te nękające wyrzuty sumienia? Zupełnie bezsensowne katowanie samego siebie... To tak jakby się człowiek miał wstydzić i mieć wyrzuty sumienia z powodu, że oprócz prawej ręki ma również lewą. Nie żyjemy w wymiarze niematerialnym, bezcielesnym, gdzie istnieje tylko czysta energia światła, nie zmaterializowana, nie mająca kończyn... My natomiast uparcie chcemy, by było inaczej, zamiast widzieć rzeczywistość taką jaką jest, chcemy ją modelować, ulepszać, naprawiać. Żyjąc na ziemi, w wymiarze działającym na zasadzie kontrastu i dualności nadal upieramy się, że jednak nie-dualności nie chcemy, i nie będziemy doświadczać. Tak więc postanawiamy odrąbać sobie ową lewa (niepożądaną) rękę i będziemy udawać, że nigdy jej nie było... A niestety do dźwignięcia niektórych ciężkich tematów ręce są potrzebne nam obydwie.

Poczucie winy i wstydu oraz brak akceptacji dualnej natury naszej rzeczywistości znika, gdy człowiek nabiera dystansu do swoich emocji, myśli i doświadczeń. Przestałam spostrzegać życie jako mękę, walkę ze sobą, czy też przeciwnościami losu. To życie, to bycie, tu i teraz jest PRZYGODĄ, PODRÓŻĄ, DOŚWIADCZENIEM. Nasza prawdziwa istota nie jest ograniczona wyłącznie do obecnego stanu i obecnej rzeczywistości. Nie definiują jej ani żadne doświadczenia, ani błędy, ani upadki. Nie jestem ani tą przygodą, ani tą podrożą. Jestem podróżnikiem, który przemieszcza się nieustannie, odkrywa, zachwyca. Gdy podróż obiera nieprzewidywalny tor wydarzeń, gdy doświadczam trudności, czy niewygód, gdy słabnę, staram się przetrwać, odpocząć, nabrać sił a następnie iść dalej. Dlaczego chcę kontynuować tę podróż? Bo kocham podróże! Bo pcha mnie ciekawość. Intryguje mnie nieznane. Zwabia mnie do siebie przygoda, możliwość nowych doświadczeń i odkrywanie cudów.

Spokój wewnętrzny, balans i poczucie szczęścia nie wynikają ze znalezienia sposobu na doświadczanie tylko pozytywnych aspektów podróży tylko z uzmysłowienia sobie, iż JA NIE JESTEM ani aspektem pozytywnym, ani negatywnym owej podróży. Jestem odkrywcą, czasem archeologiem, a czasem pielgrzymem, innym razem urlopowiczem, wędrowcem, może czasem koczownikiem lub nawet włóczęgą. Obojętnie co się pojawia na mej drodze, to JA jako esencja siebie samej nigdy się nie zmieniam i zawsze idę dalej. Nawet gdy może się wydawać mi lub innym, że stoję w miejscu, to ja wiem, że jestem nadal w podróży.



czwartek, 26 czerwca 2014

Wyrażanie uczuć i zmiana kierunku

Ostatnio wyrażanie moich uczuć nie idzie mi najlepiej, a właściwie parafrazowanie ich na słowa. Mam czas, gdy zdecydowanie wolę wyrażać swoje emocje za pomocą czegoś pozawerbalnego. 
Dużo tańczę, wypakowując swoje emocje. Maluję, spaceruję, dotykam liści na drzewie, staję pod lipami i napawam się ich pięknym zapachem.

Kończę z deklaracjami i obietnicami. 

Jakiś czas temu miałam pragnienie pisania artykułów wg alfabetu. Doszłam do "E" bodajże. Już nie mam ochoty.

Jakiś czas temu myślałam, że scrapbooking to moja technika i już zawsze będę w niej siedzieć.

Teraz już tak nie uważam i dotykam innych form.

Jestem labilna? Być może. Ja wolę określenie, że jestem ciekawa świata i ... siebie. Bo czym jest eksplorowanie wnętrza, jak nie podróżą po nowych, nieznanych dotąd lądach?

I to by było na tyle dziś :)



wtorek, 3 czerwca 2014

Przebranżowienie :)

Kochani, 

Yoasia Workshop jest na starcie zmiany swoich produktów tudzież usług. Powoli kończę magazyn "papierowy" (choć zostało go jeszcze całkiem sporo). Kończę również warsztaty i szkolenia ze scrapbookingu, a zaczynam podążać w kierunku warsztatów rozwojowo - artystyczno - ruchowych :)

Rozpoczynam sesje indywidualne "z przestrzeni serca" oraz koncentruję się na produktach wzmacniających harmonijne energie. Na ten moment należą do nich m.in. obrazy z kamieniami szlachetnymi. 

Po raz pierwszy nie wybiegam zanadto w przyszłość, nie planuję i nie rozpisuję strategii. Nie składam deklaracji, ani obietnic. Nowość, ale dość ekscytująca :) Niemniej jednak wspomnę, i znów podkreślę, że na ten moment, rodzi się we mnie idea wykonywania sztuki użytkowej (np. łóżek, stolików, etc,) dopasowanych do konkretnego właściciela. Uzupełniających jego potrzeby wibracyjne, wnoszące światło.

Na ten moment (to ostatnio moje ulubione zdanie) jednak pierwsze skrzypce grają sesje z klientami. Na razie praktykuję na znajomych. Poświęcę temu osobny post.

W lipcu wyruszam w dwumiesięczną podróż, podczas której doświadczę życia w wysokowibracyjnych miejscach, co zamienię w sztukę. Otwieram przestrzeń i ramiona :))))

Wczoraj, na sklepie Yoasia Workshop pojawił się nowy produkt, z nowej kategorii. W tym kierunku bowiem idzie tytułowe przebranżowienie. Produktem tym są fantastyczne wysokowibracyjne olejki eteryczne. Olejki robi moja Przyjaciółka - Małgosia. Wykonuje je specjalnie dla konkretnej osoby lub dla masażystów do spotkań terapeutycznych. Olejki powstają w wyjątkowy sposób, często zamawiający otrzymuje również personalną afirmację. Nie chcę się rozpisywać zanadto, gdyż niebawem Małgosia sama opowie o tym, co oferuje. Wspomnę tylko, że prócz olejków pracuje również z kolorami, dźwiękiem, ruchem, prowadzi sesje Life Alignment. Niesamowita osoba. Sama uczestniczyłam w jej sesjach i gorąco polecam. Produkty i usługi Małgosi pojawią się w e-sklepie Yoasia Workshop.

Zachęcam zatem do odwiedzania i śledzenia zmian na mojej stronie, e-sklepie, FB oraz Youtube. 

Przytulam do serducha :*
Yoasia
http://yoasiaworkshop.izishop.pl/produkty/szczegoly/olejek-wysokowibracyjny

Małgorzata Kosmala. Terapeutka Holistyczna. Podróżniczka