środa, 24 czerwca 2015

Ustawiam się z nurtem dostatku Wszechświata... czyli, jak to się zaczęło.

- Co ja robię nie tak? Matko Kochana, no co? W głowie, niczym młot pneumatyczny dudniło mi to pytanie. Od lat kilku, niczym nawiedzona "kujonica" śledzę wszelkie nowiny w kwestii zarabiania pieniędzy, sprzedaży, marketingowych mecyj, a tu taka poracha... I do tego kursy, warsztaty, szkolenia - pierdzenia. A u mnie nadal .... pusto, a nawet jeszcze mniej, bo przez ten nieszczęsny kiermasz wielkanocny popłynęłam na parę ładnych stówek. Nie, no mam dość. poddaję się. I, że niby takie piękne rzeczy tworzę. Kiedy słyszałam zachwyty przechodzących gapiów, miałam ochotę w nich czymś rzucić, bo "ahhhami i ohhhami" się nie wyżywię.

Poległam. Padłam, a nawet poturlałam się po .... dywanie i znów powstałam. Po raz pierwszy dostrzegłam, że świat składa się z dwóch przestrzeni. Oczywiście jest ich znacznie więcej, ale ja zobaczyłam go przez pryzmat dwóch przestrzeni: braku i dostatku. Ooooolaboga! Pomyślałam. Toż to ja ewidentnie w przysłowiom kozim rogu sobie egzystuję. Moje myśli, słowa, czyny, jak nic pochodzą z braku. Tym samym stwarzałam opór, odpychający ode mnie rzeczy, których pragnęłam. I co tu robić, co robić? Po tym pytaniu Świat rzucił mi w ręce książki, pokierował w me otoczenie ludzi, podarował nadzieję. Rozpoczęłam proces stwarzania dostatku, co zajęło mi ponad rok. Informacje w kwestii tej przestrzeni spływały do mnie powolutku, pozwalając na stabilne budowanie. Poczułam się tak, jakby ktoś poszerzył mi pole widzenia. 

Po ponad rocznym czasie, od historii z kiermaszem, to, co już egzystowało w energii, zaczęło rodzić się w materii. Tak oto jestem w dobrobycie. Czas ten zaowocował wykreowaniem metody "Ustawiam się z nurtem dostatku Wszechświata". Wiem, wiem, trochę długa nazwa, ale czuję, że tak ma być. Narzędzie już jest. Każdy, kto zapragnie wejść ze mną w doświadczenie tej metody otrzyma coś, z czym będzie mógł pracować sam. Ale czad :))) Prócz narzędzia (a właściwie kilku) oferuję również warsztat, coby teorii stało się zadość :) A tak serio, to narzędzie jest dopełnieniem warsztatu właśnie. 

Zapraszam zatem do śledzenia kolejnych wpisów, gdyż wspominane narzędzie poddawane jest teraz obróbce estetyczno-technicznej :)

Z przestrzeni lekkiego i dobro bytu, tudzież z dostatku pisała do Was:
- Juanita Henclikella - Nutella ;))))))))))




piątek, 19 czerwca 2015

Zaufanie i przymiotnikowanie

- Halo, to ja, mówię do ciebie! Znajomy, cichy, acz zarazem mocny głos przemówił do mnie z wnętrza. 
- Co tam znowu? Odpowiedziałam myślą. - Zmieniam pieluchę, nie mam czasu na dyskusje.
- Ale to żadna dyskusja, mam tylko informację, odrzekł głos i zanim dopuścił mnie do "rozgadania" już słyszałam zadanie.
- Masz kupić w sklepie plastycznym płótno o największych rozmiarach i czarny flamaster.
Tym razem nie kwestionowałam, ba! Nawet nie odpowiedziałam, tylko w trybie natychmiastowym wykonałam. Czułam bowiem, że szykuje się niespodzianka od rdzenia mej własnej Istoty. Hmmmm, pomyślałam, ciekawam, cóż z tego wyniknie.
Po kilku dniach, Pan kurier wniósł do mnie płótno o dużych rozmiarach, a ja zaraz potem je rozpakowałam i ... zamarłam. 
- Ja pierdziu - pomyślałam, i co ja na tym kolosie namaluję? Szczególnie teraz, kiedy chwytam każdą, krótką chwilę, wolną od opieki nad synkiem. No, dobra, myślenie nie idzie mi najlepiej, zobaczę, co przyniesie kolejny dzień.
No i przyniósł. Następne zadanie: - namaluj na tym płótnie kobietę wolną, z rozwianym włosem i piórami.
- Aha! Super, zadzieram kiecę i lecę... pomyślałam nieco ironicznie. Płótno patrzyło na mnie smutno przez kolejnych kilka dni.
Aż nadszedł moment, kiedy poczułam, że mam mu coś do powiedzenia, a raczej do namalowania. Wzięłam zatem zamówiony czarny flamaster i namalowałam: rachu-ciachu. Zajęło mi to coś około pół godziny. Syn bawił się na kocu obok i rzucał zaciekawione spojrzenia na artystyczne wydanie matki.
W takim stanie obraz przeczekał dni kilka. Doczekał się zbratania z kolorami. Szybko i intuicyjnie wybrałam barwy i rozpoczęłam malowanie. Przy pierwszym dotknięciu pędzla spostrzegłam, że flamaster nie jest wodoodporny i wszystko się rozmywa. W mojej głowie zahuczały słowa: - kurczę, spieprzę ten obraz, no jak nic go spieprzę! Znajomy "cichy, acz mocny" odparł: ZAUFAJ, ZAUFAJ. Pod wpływem tych słów, ręce pracowały dalej. Maluszek słodko spał, dając mi duże pole manewru. Dłonie skończyły. Poczułam, że to koniec pracy z tymże obrazem. Spojrzałam na niego z prawa, potem z lewa i an face i zadałam sobie pytanie: - czy on jest ładny? Na to "cichy acz mocny" rzekł: on po prostu jest. - Ok pomyślałam, on po prostu jest. Zdałam sobie sprawę, że w krótkim momencie przestałam odczuwać potrzebę, by go "przymiotnikować". Właściwie, to nie interesuje mnie nawet, jak "przymiotnikowaliby" go inni. Bardziej ciekawi mnie, co odczuwają na jego widok, jaką część w nich wybudza, lub jakie jakości wnosi. 
Jaki z tego morał, a nawet dwa? ZAUFANIE. 
Na ile ufasz? 
- Ooooooo tak, ja ufam, bardzo ufam. Ufam Mamie, ufam Babci, Panu Zenkowi z przystanku. 
- Tak, ja to wiem, ale na ile ufasz własnemu "cichemu, acz mocnemu"? Temu, który podszeptuje, cóż uczynić, by stworzyć dla siebie najkorzystniejsze przestrzenie? Ile razy zdeptałeś go własną logiką? Ja robiłam to razy wiele, ale to już przeszłość.
O czym to jeszcze? Aaaaa no tak, o przymiotnikowaniu. Nie ważne, czy ładny, brzydki, kulawy, czy odlotowy. Ważne,że:
przyniósł zaufanie w nowe i niekonwencjonalne rozwiązania,
przyniósł odwagę do eksperymentowania,
przyniósł umiejętność przenoszenia własnych wizji na duże gabaryty,
przyniósł rozmach,
zrozumienie, że,  żeby zrobić coś dużego i niosącego wiele lekcji nie trzeba się naharować
i...
jako bonus dał uczucie wolności i pobudził do wyrażania się w ruchu, bo co na niego patrzę, to mam ochotę tańcować :)
Czy to nie jest przestrzeń dostatku? 
- Owszem, że jest - odpowiedział "cichy acz mocny"..... 






niedziela, 14 czerwca 2015

Siedziałam dziś pod brzozą.

Siedziałam dziś pod brzozą. Jej wiotkie gałązki były na tyle długie, że smagały mnie po ramionach. Cień dawał przyjemne wytchnienie, a szum liści intonował tajemniczą melodię. Oparłam się o konar, spojrzałam w błękitne niebo i poczułam chwilę. Czyż życie nie jest piękne? Utkane z magicznych momentów, takich prostych, cichych, nie wymuszonych pędem. Przede mną, w wózku spał mój syn - człowiek, który wybrał mnie na mamę. I jemu brzoza sypnęła obfitością, gdyż jedna z jej gałęzi tańczyła nad jego twarzą, zdając się grzechotać.

Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam oczy i osadziłam głęboko w sobie. Nagie stopy położyłam na ziemi, przyjmując jej energię. Znów usłyszałam znajomy, delikatny, acz mocny zarazem głos: już czas... weź kartkę i długopis i przelej to, co ma przez ciebie przepłynąć. Tak też się stało. Kartka, za kartką. Nie tak szybko, poczekaj, bo nie nadążam... z kim ta konwersacja? Ze swoim wnętrzem, które w cudowny i lekki sposób przekazało mi narządzie do samodzielnej pracy, w kwestii stwarzania dostatku. 

Droga do dzisiejszego narzędzia była długa i usłana torem przeszkód. Spotkałam na niej smoka z trzema głowami - czyli opór. Przerażającego bazyliszka - czyli oczekiwania. Była i hydra o egotycznych skłonnościach, i czarne scenariusze odgrywane na scenie, w samym środku głowy...

Rok temu, po pierwszym starciu, bodajże z bazyliszkiem, usiadłam zmęczona na przydrożnym kamieniu i spojrzałam na świat nowymi oczami. Zobaczyłam, że wszystko ma dwie przestrzenie: brak i dostatek. Na każdą z przestrzeni składają się myśli, słowa, pogaduchy ze znajomymi, jedzenie, postrzeganie sytuacji, a nawet dostrzeganie detali na niedzielnym spacerze.

Od tamtej pory, sukcesywnie spływały do mnie informacje i podszepty odnośnie osadzenia w przestrzeni dostatku. Byłam pilną uczennicą. Odrabiałam, dziękowałam, dostrzegałam, przyciągałam. I przyciągnęłam.

Nawet nie spodziewałam się, że na bazie swoich doświadczeń stworzę coś, co puszczę dalej. Myślałam, że swe odkrycie wykorzystam dla siebie. Wewnętrzny głos szepnął jednak, żeby się podzielić. Przekazać pałeczkę w sztafecie i wzmocnić energię dostatku w świecie.

Zapytaj siebie, w której przestrzeni jesteś w tym momencie? W dostatku, czy też braku? Daj sobie czas, zastanów się powoli. Gdzie płyną Twe myśli, co wyrażają słowa, na co pada Twój wzrok?
Ja jestem w dostatku i nadal go pomnażam.

Ciąg dalszy nastąpi :)

sobota, 13 czerwca 2015

Wiersz pt.: "Zmiany". Z tomiku "Podlewaj pozytywem"

Już czas :)

Ahhh, wydałam z siebie głośne westchnienie i poczułam, jak całodzienna koncentracja, związana z wychowaniem trzy i pół miesięcznego szkraba, rozpuszcza się niczym kamfora. W okna zagląda młoda noc, powietrze staje się lżejsze i chłodniejsze, a ja siedzę w ciemności i napawam się ciszą. Tak, zdecydowanie lubię tę porę. Sam na sam ze sobą. Słyszę swój oddech, płynę wraz z nim głęboko, niemalże do stóp. Czuję wdzięczność i "najedzenie" dzisiejszym dniem. Najadłam się pozytywów, inspiracji i przyrody. Wysłuchałam głosu swojej duszy, która przypomniała mi o tym, że już czas. Na co? Na uruchomienie swojego potencjału. Jego nieodkrytej dotąd strony. Na zasilenie świata dostatkiem, na nowe...
W rozmowach z duszą nie ma miejsca na negocjacje i wymówki. A, że dziecko, a, że sama, a, że "ufaflana" podłoga. Tu i teraz otwiera się przestrzeń na wyjście do świata z własną ofertą. Taką, która dotyczy obfitości, dobrego bytu, podwyższania własnych wibracji i zasilania sygnału. Tak, by fizyczna rzeczywistość odpowiadała tym samym. Skąd to wiem? Z autopsji. W przeciągu roku, wypracowałam dostatek, a w jaki sposób, to już historia na następną wirtualną pogawędkę.... :)

Dobrej nocy.